Nawet trzy tygodnie na miejscu wydaje się mało :(
Podsumowując- było wspaniale! :)
Dzisiaj opiszę krótko moje wrażenia i główne spostrzeżenia z trasy. Zachęcam Czytelników do dzielenia się swoimi wrażeniami z tegorocznego pobytu w tym pięknym kraju :)
Jechaliśmy- jak co rok- przez Bośnię, aby móc wjechać do Czarnogóry przez przepiękny kanion rzeki Pivy. Tyle tylko, że w tym roku byliśmy tam już tak znużeni, że nie zatrzymywaliśmy się w nim co trzysta metrów by podziwiać widoki... No ale tak to już bywa- pierwszy raz jechaliśmy na dwa auta, ze znajomymi stale widocznymi w lusterku i "obecnymi" w naszym aucie przez cb radio. I jechaliśmy... blisko 30 godzin. Tak tak, około 1300 km w 30 godzin, rekord padł. Jadąc samemu ruszamy o wygodnej porze, nie musimy się szukać z nikim na trasie, znamy swoje tempo, wiemy, ile jeszcze damy radę jechać bez przerw, a gdy stajemy- to staramy się odpoczywać na maksa. Jadąc z kimś o ten komfort trudniej i najgorsze co można zrobić, to na postoju- zamiast położyć się spać- przegadać dwie godziny... Tak właśnie! Nie ma co uciąć sobie w środku nocy na Węgrzech trwającą dwie godziny pogawędkę o samochodach, a potem musieć siąść dalej za kółko, podczas gdy w drugim aucie rozmówca sobie idzie spać w busie!
Ale dosyć narzekań... :D Jechaliśmy w tym roku przez Słowację, z pominięciem Czech. Błąd. Droga niby krótsza, ale trwa i trwa i trwa... Męczy duży ruch i beznadziejna jakość dróg w Polsce. Lepiej prosto na Cieszyn.
Polska- Słowacja- Węgry- Chorwacja- Bośnia- Czarnogóra.
Na Słowacji sporo policji na drogach, a że plotka głosi, że Polaków nie lubią, szaleć nie ma co. Oczywiście auto doposażone w specjalną apteczkę, nawet dodatkowy ustnik jest, w kamizelki odblaskowe w kabinie auta, nie w bagażniku. Omijamy płatne drogi, więc konieczności zakupu winiety nie ma, ale trzeba pilnować się dróg, by na płatną nie wpaść. Drogi fajne. I nie ma polskich wariatów drogowych i tego dziwnego uczucia dzikiego spędu i wyścigów spod świateł.Węgry mijamy nocą. Plan był stanąć na coś ciepłego do zjedzenia w Budapeszcie, jak co rok, ale mijamy Budapeszt bokiem i z żarełka nici. Tak samo jak na Słowacji, jedziemy darmowymi drogami. Są w porządku. Raz tylko pojawiła się znikąd jakaś dziwna wybrzuszona powierzchnia jezdni. Niewiele brakowało by urwać sobie coś od spodu. Wybrzuszenie było naprawdę spore.
Za Mohacem jedziemy w stronę Chorwacji, która w tym rejonie nie prezentuje się atrakcyjnie. Na Osijek i dalej do Bośni. Pierwszy raz jesteśmy w Bośni, gdy jest całkowicie jasno. W paru miejscach widzimy, że powódź, o której dało się słyszeć w mediach wiosną, naprawdę musiała być sporych rozmiarów. Zniszczeń jako takich, zniszczonych domów czy dróg nie było widać, ale jadąc wzdłuż rzeki łatwo było dostrzec, że niedawno jej wody sięgały dużo dalej. Nie widzieliśmy także nigdy znaków ostrzegających o polach minowych, o których wielu Polaków mówi. Zresztą ostrzelanych domów itd także nie- pełno jest zniszczonych i opuszczonych (ślady wojny widzieliśmy rok temu w Sarajevie, w którym spędziliśmy trochę czasu po drodze). Za to gdy zatrzymaliśmy się na stacji by zatankować auto, zmuszeni byliśmy skorzystać z takowej toalety (tzw. tureckiej):
Na tej stacji spotkaliśmy dwa auta Polaków, ale jakoś niespecjalnie mieli ochotę na pogawędki z rodakami. Dużo przyjaźniej nastawione były psiaki mieszkające na stacji :) Chyba tam mieszkały, bo zachowywały się jak u siebie, śpiąc smacznie na środku parkingu. Jeden z nich był najbardziej nastawiony na spotkania z turystami i ich posiłkami. Zbierał najsmaczniejsze kąski, podczas gdy kompani leżąc na asfalcie podnosili jedynie głowy licząc, że jedzonko samo do nich przyjdzie. Chyba że już tacy najedzeni byli.
Po załatwieniu najpilniejszych potrzeb w tej "toalecie", napełnieniu żołądków (swoich i psich) ruszyliśmy dalej.
Kraje byłej Jugosławii zawstydzają Polskę pod względem budowy dróg, Bośnia nie jest tutaj wyjątkiem. Pojechaliśmy płatną (5,5 KM, czyli ok 2,8 euro) bardzo fajną autostradą, na której było praktycznie pusto. Potem kierowaliśmy się na przejście Scepan Polje- Hum. Już w Bośni zaczynają się piękne tereny, tunele i drogi przy ogromnych skałach. W jednym miejscu nawet skała odpadła od ściany i droga stała się nieprzejezdna- wyjeżdżony był kawałek wzdłuż asfaltu. Dobrze, że nie mamy niższego auta, bo byłoby to bardzo ciężkie.
Kanion Pivy jak zawsze zachwyca i powoduje wzrost adrenaliny, co jest bardzo wskazane w tym rejonie- kierowca niech lepiej patrzy przed siebie, zamiast na piękno tamtejszej natury. Jest wąsko, jedzie się krętymi drogami i warto używać klaksonu dojeżdżając do ostrych zakrętów, czyli co chwilę. My używaliśmy, ale jadący naprzeciw, czyli w górę - nie za bardzo. Parę razy wyskoczył znienacka rozpędzony samochód lub nawet autokar!
Dwa auta się zmieszczą pod warunkiem, że jest kawałek "pobocza" (czyli nie ma skarpy) lub jedno z aut się cofnie do najbliższego takiego miejsca. Czasami jest tak, że cofamy się by przepuścić auto, ono przejeżdża, ruszamy, nadjeżdża kolejne, znowu cofamy, ruszamy, nadjeżdża kolejne, cofamy.... hahah i tak 6 aut :D
W tym roku trochę postaliśmy tam w korku! O tak, brzmi dziwnie, ale była spora kolejka spowodowana jakąś stłuczką. Piękna beemka (Mka!) na niemieckich blachach miała jakąś stłuczkę i policja zatrzymała ruch, leniwie kręcąc się wkoło zdarzenia i robiąc od niechcenia fotki.
Spotkaliśmy też na tej wąskiej drodze... auto z przyczepą kempingową, które chyba miało spory problem- przyczepa z jednej strony wpadła do rowu. Kierowca podjął dość ryzykowny krok decydując się na przejazd tak wielkim sprzętem tamtędy.
W tych rejonach także spotkaliśmy dwa auta Polaków w kabrioletach :) Serdecznie pozdrawiamy pasażerów tych bezdaszników, z którymi całkiem przyjemnie się przywitaliśmy! :))) (dlaczego wszyscy Polacy za granicą nie są tacy?).
Później przejazd przez wąski mostek...
...i już jesteśmy w Czarnogórze :)
Przejście graniczne nie było mocno zatłoczone, stało kilka aut, ale upał taki, że nawet ten chwilowy przestój dawał w kość. Pod dachem nad budkami celników gniazda mają małe śliczne ptaszki, których podśpiewywań można posłuchać czekając na swoją kolejkę. Celnik szybko sprawdził paszporty i zieloną kartę, dał ulotkę o atrakcjach Czarnogóry i życzył udanych wakacji.
Jesteśmy już w Czarnogórze, piękny kanion i jezioro Pivsko wzbudza zachwyt. Za nic w świecie nie chcialabym być w tym miejscu zmuszona do siedzenia za kółkiem! Głowa mi się kręci od podziwiania widoków :)
Nie ma już ochów i achów co 30 sekund, jak to było za pierwszym razem w kanionie, ale takie piękne tereny są nie lada atrakcją nawet za setnym razem. Droga wiedzie między tunelami, wśród skał i wzdłuż turkusowej wody.
Wyjątkowym jest także przejazd przez most, który widać w oddali na poniższym zdjęciu:
Piękno pięknem, jechać dalej trzeba. W końcu w kanionie "traci się" naprawdę sporo czasu. Odcinek niby krótki, ale parę godzin z głowy, a na południe kraju drogi jeszcze kawał. Dalej na Niksic i stolicę- Podgoricę. Jeszcze przed Podgoricą złapał nas taki deszcz, że wycieraczki nie dawały rady. Nie było widać kompletnie nic, słychać tylko było bliskie grzmoty piorunów. Stanęliśmy tam na kwadrans się zdrzemnąć- ja po napoju energetycznym nie byłam w stanie zasnąć ani na minutę mimo zmęczenia, ale służyłam dzielnie za poduszkę :)
Burza i ulewa szybko na szczęście minęły, pojawiło się za to na niebie kilka tęcz.
Potem kierunek Sutomore, czyli przejazd tunelem Sozina i jesteśmy na miejscu :)
Mieliśmy całe trzy tygodnie pięknej pogody. Zawsze byliśmy tu od połowy sierpnia lub później, pierwszy raz doświadczyliśmy jeszcze wyższych temperatur niż zazwyczaj. Termometr w aucie wskazywał zazwyczaj ponad 40 stopni, zresztą wieczorem na tarasie było ponad 30 po 21szej, więc to mówi samo za siebie. Pod koniec drugiego tygodnia pobytu był jeden dzień, w którym była burza- trwała może kwadrans, ale była intensywna, jak to tam już bywa. Z tarasu obserwowaliśmy jak poruszał się piasek na dnie morza, tworząc jasne ruchome plamy na turkusowo- niebieskiej tafli. Po tej burzy upały lekko zelżały, i do końca pobytu było już pięknie i bez deszczu.
Taki widok z okna plus wizja trzytygodniowego pobytu...mmmmm, miło powspominać :)
Niestety nasz pobyt dobiegł po 3 tygodniach końca...
Wracaliśmy przez Serbię.
Serbia jest pięknym krajem, a Serbowie bardzo fajnymi ludźmi.
Szkoda, że wojna potoczyła się dla nich tak, jak się potoczyła... (dla zainteresowanych- mogę polecić kilkanaście tytułów, które opisują prawdziwe losy wojny na Bałkanach i rozpadu Jugosławii, zdecydowanie inne od tej papkowatej bredni powielanej bezmyślnie przez media). Mam nadzieję, że mimo stałych prób blokowania wszelkiego rozwoju tego kraju przez zachód, w końcu im się uda naprawdę wybić.
Tutaj także były piękne widoki i tunele. Przejazd przez Kanion Moracy jest bardzo widokowy. Ogromne masywy skalne, a z prawej strony dole rzeka, momentami turkusowa. I ogrom tuneli.
Drogi w Serbii są normalne. Nie ma dziur, wyrw, Polacy mogliby się uczyć.
Tutaj także widać ogromną liczbę opuszczonych domów...
Za Serbią- Węgry. Celnicy nawet nie spojrzeli nam do bagażnika, czego się obawiałam i z tego powodu zrezygnowałam z kupna jeszcze jednej butelki wina! ehhh Żałuję tego do dziś, taki ze mnie cykor :D Korka na granicy nie było żadnego, ale wiem, że jadąc na inne przejścia można było stać pół nocy.
Pod granicą na drogach same auta na niemieckich numerach, ale tacy z nich Niemcy... Byli to głównie Turcy- co widać było po karnacji i muzułmańskich "kreacjach" kobiet. Spora grupa tych "Niemców" to Serbowie, którzy lata temu wyjechali za pracą, a w swoje rodzinne strony przyjeżdżają tylko na wakacje.
Tym razem droga przez Węgry trochę nam się dłużyła. Drogi były dość kiepskie i wszędzie... smród! :D Niestety Węgry będą mi się teraz kojarzyły tylko z dziwnym językiem i smrodem. Nie wiem czym oni podlewają uprawy, ale ten fetor unosił się chyba z pól, które kilometrami ciągnęły się wzdłuż dróg.
Na Węgrzech zatrzymała nas policja! Za nic w świecie nie zorientowaliśmy się, że byliśmy w pewnym momencie w terenie zabudowanym, bo nic na to nie wskazywało- widocznie przeoczyliśmy znak, bo za granicą raczej jeździmy zgodnie z przepisami. Nawet jak nas zatrzymywali, uznaliśmy, że to rutynowa kontrola. Jednak nie. Za takie przekroczenie prędkości groziło nam 600 zł mandatu (sprawdziłam to w Polsce). Policjant od razu ostro stwierdził, że jest mandat, ale jakimś sposobem nas puścił. Uff! Potem jechaliśmy już wypatrując znaków, co niestety kończyło się niesamowicie powolną jazdą przez te śmierdzące miasteczka i nierówne drogi :P Nie podoba mi się ten kraj. Ani ten straszny język i nazwy miejscowości! :D
Za Węgrami tylko Słowacja i Czechy. Wracając rok temu trafiliśmy na pokazy lotnicze i objazd, w tym roku na paradę samochodów zabytkowych. Nawet mieliśmy siłę się zatrzymać i je obejrzeć, jak już odjeżdżały. No a potem tylko Polska. Cieszyn, całkowicie inne zachowania kierowców, wyścigi i fotoradary. Zawsze powrót przez Polskę podnosi mi ciśnienie- jest się wtedy najbardziej zmęczonym, tak blisko do domu, a wszędzie jakieś takie dziwne zachowania kierowców. Zgodnie z przepisami jechać się nie da, po prostu- wszyscy wkoło tną minimum stówę i jadąc przepisową 70ką jest się zawalidrogą stwarzającą zagrożenie. Mam nadzieję, że jakimś cudem kiedyś się nauczymy normalnej kultury jazdy....
Ale post nie o tym ;)
Polecam wszystkim wyjazd do Czarnogóry samochodem i zawsze będę stała na stanowisku, że lepszej opcji nie ma.
Tyle o drogach. Następnym razem będzie coś innego. Może o tym, że "tanio to już było" :)
Czytając waszą relację wracam do Ulcinja z 2004 roku. W 2015 Trivat koło Kotoru. Pozdrawiam serdecznie. A co do Polaków za granica mamy takie same doznania.
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak odbierzesz Czarnogórę 10 lat później :)
UsuńRejony Tivatu- także piękne!
Sami zastanawiamy się nad Albanią, więc bardzo ucieszyła mnie Twoja galeria :) Jednak mi nie pomogła- Albania z jednej strony fascynuje, z drugiej nadal przeraża. Masz gdzieś opisaną relację z pobytu? Chętnie bym poczytała :)
Pozdrawiam! :)
Świetnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuńNiestety ja w tych stronach nigdy nie miałam okazji być, ale muszę przyznać, że bardzo fajną sprawą jest pływanie jachtem po naszych jeziorach. W tym roku wybraliśmy ofertę czarteru jachtu od http://tempesta-jachty.pl/ i świetnie spędzaliśmy czas nad Jeziorakiem.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńNiestety często tak jest, że właśnie wakacje bardzo szybko się kończą i ja również jestem zdania, że fajnie jest jeździć na nie kamperem. Sama zresztą często przyczepę kempingową wypożyczam w https://autocampingi.pl/ i jak dla mnie jest to bardzo dobra opcja.
OdpowiedzUsuń